niedziela, 10 kwietnia 2011

Jak bezpiecznie przejść przez rozstanie?

„Czy jesteś kobietą, czy mężczyzną - życie twe nie będzie nigdy zupełne, nigdy nie odbudujesz się w mocy ku mocy, jeżeli nie spotkasz i nie poznasz duchem swego drugiego "ja", swego dopełnienia z drugiej płci. A po takim poznaniu rozłąki nie ma.” - Prentice Mulford 

Decyzja o rozstaniu jest zawsze trudna. Nie podejmuje się jej pochopnie pod wpływem chwili. Poprzedza ją wiele wątpliwości,  analiz i rozmyśleń. Wszak połączyliśmy swoje życie z osobą, którą obdarzyliśmy uczuciem, albo przynajmniej wydała się nam intrygująca, czy dawała nam wtedy, w naszym przekonaniu, gwarancje bezpiecznego i spokojnego życia.
Po latach wspólnego życia, często pełnego udręki, niespełnienia czy cierpienia, dochodzimy do wniosku, że może lepiej się rozstać, może lepiej byłoby nam żyć samotnie. Zapomnieliśmy co to znaczy się śmiać, cieszyć chwilą, kumuluje się w nas niechęć, a nawet złość na partnera, która z czasem przemienia się w złość do całego świata. Na naszych twarzach maluje się smutek, żal…. Stajemy się zgorzkniali, pełni wściekłości, nienawiści. Zaczynamy chorować, całe nasze ciało woła o ratunek. Choruje nasza dusza.
Kobieta i mężczyzna w prawdziwym małżeństwie są jako oko i ręka – Prentice Mulford
Nie możemy pozostawać w związku, który nie zaspokaja wszystkich naszych potrzeb, w związku, który jest źródłem cierpienia. Tkwiąc w nim popadamy w apatię lub nawet w depresję i… wegetujemy, licząc na cud, że groźny i nieprzewidywalny partner nagle się  zmieni i zrozumie…. Że dostrzeże nasz stan, nasze niezadowolenie, nasz ból.
Wielu z nas tkwi w martwym związku, bo nie chcemy przyznać sami przed sobą, że miłość, która kiedyś nas łączyła z partnerem odeszła bezpowrotnie i nigdy nie wróci.
A im szybciej podejmiemy decyzje o rozstaniu, tym szybciej damy sobie szanse na poznanie kogoś, kto niewykluczone zaspokoi wszystkie nasze potrzeby. Ale skąd mamy mieć tą pewność, czy gwarancję, że kolejny partner, spełni nasze oczekiwania, będzie osobą, na którą czekaliśmy całe życie? Takiej gwarancji nikt nam nie da!!!
„Otwarcie się na bliskość naraża twoje serce na zranienia..  pogódź się z tym smutnym faktem. W paradoksalny sposób, każdy kolejny partner, który zawiódł twoje zaufanie, wzmacnia twą odporność …. Nabywasz ostrożności, mądrości, uczysz się odróżniać ziarna od plew. W ten sposób nabywasz innego rodzaju zaufania - zaufania do siebie; do swych wyborów, do swych umiejętności lokowania uczuć w odpowiednich osobach.” Wojciech Kruczyński
Jedno jest pewne, to w naszych rękach spoczywa nasz los, tylko my sami możemy zmienić swoje życie, możemy dać sobie szanse na prawdziwą, pełną miłości relacje.
Zakładam, że wyciągniemy obiektywne wnioski z przeszłych zdarzeń, nauczymy się rozpoznawać nic nierokujące osobniki, nauczymy się chronić siebie.
Zdarza się oczywiście, że partner otworzy się na nas i na nasze potrzeby. Bywa, że kryzys jest chwilowy i zasygnalizowanie partnerowi, że jesteśmy nieusatysfakcjonowani związkiem, pobudzi go do działania i pracy, skłoni do zmiany. Pamiętajmy jednak, że nie możemy drugiej osoby zmienić, możemy jedynie dać jej bodziec do pracy nad sobą.
Kiedy już podejmiemy ostateczną decyzję o zerwaniu związku, pojawia się wiele nieprzyjemnych odczuć, przede wszystkim strach, niepokój, niepewność, wątpliwości, wyrzuty sumienia, poczucie bezradności, rozczarowanie, złość, gniew.
Są to jak najbardziej normalne odczucia, zdajemy sobie przecież sprawę, że kończymy ważną relacje z drugim człowiekiem, mamy świadomość, że ponieśliśmy w pewnym sensie porażkę, że łamiemy daną umowę. I nie ma tu żadnego znaczenia, czy nasza decyzja jest w pełni uzasadniona i że to my postanowiliśmy odejść. Musimy mieć świadomość, że każdy normalny człowiek takich uczuć doznaje. W rzeczywistości właśnie te uczucia pomagają nam przetrwać psychicznie i wrócić do normy, a że nie są przyjemne… cóż, żeby zacząć funkcjonować na nowo, po prostu musimy je przeżyć.
Przeżywanie straty ( w każdym wypadku) dzieli się na kilka etapów:
1.   W pierwszym rzędzie pojawia się etap zaprzeczania. Czujemy się zagubieni, bezradni wobec zdarzenia… przerasta nas ono. Usilnie staramy się nie myśleć… ale myśli powracają …wciąż na nowo…
2.   Potem pojawia się etap gniewu i pytania dlaczego? Po co ja to zrobiłam, a może to ja popełniłam błąd, może to ja jestem winna? Rozpamiętujemy przeszłe zdarzenia, pojawia się złość… ale rozumiemy już, że zaprzeczanie nie ma najmniejszego sensu.
3.   Kolejnym etapem jest tzw. Negocjacja. Na tym etapie wydaje się nam, że jesteśmy w stanie coś zrobić, żeby odwrócić sytuację. Często mówimy: oddam wszystko, żeby tylko mój ukochany wrócił, zrobię co będzie chciał, zmienię się, dostroję… dam mu szansę…
4.   Kiedy uświadomimy sobie, że nic już nie możemy poradzić pojawia się etap depresji. Nie widzimy sensu życia, bo nam się nie udało, zastanawiamy się po co żyć dalej. Pojawia się głęboki smutek, żal. Nic nas nie cieszy, zapadamy się w sobie, często izolujemy od innych.
5.   Ostatnim etapem przeżywania straty jest akceptacja. No cóż jakoś musimy żyć dalej, świat się przecież nie kończy. Z czasem pojawia się spokój i zrozumienie. Uświadamiamy sobie, ze nie jesteśmy w stanie niczego zmienić, jedyne co możemy to zaakceptować odejście i …żyć dalej. Wielu  z nas zaczyna dostrzegać nowe szanse i możliwości.
Faktem jest, że każdy z nas ma inną konstrukcję psychiczną i inaczej przechodzi przez kolejne etapy godzenia się ze stratą. Nie wszyscy przechodzą płynnie przez kolejne etapy. Niektórzy powielekroć wracają do wcześniejszych etapów, zanim całkowicie sobie ze stratą poradzą. Ten proces u każdego przebiega inaczej. Błędem jest jego przyśpieszanie, każdy musi stratę przeżyć po swojemu.
Tak naprawdę przed dokonaniem zmian w naszym życiu, blokują nas wyłącznie nasze lęki psychiczne, nie zaś faktyczna sytuacja. Dzwoni nam w uszach: jak sobie poradzę finansowo, gdzie zamieszkam, jak na moją decyzje zareagują dzieci, co ze mną będzie…. Na wszystko znajdzie się rada, musimy jednak na nasz problem spojrzeć z boku, dystansując się od niego.
Najważniejsze jednak, żebyśmy pozrywały łączące nas z partnerem więzi: emocjonalną, psychiczną i fizyczną.
Najłatwiej jest zerwać więź fizyczną – możemy się wyprowadzić, zmienić miejsce zamieszkania, wrócić do rodziców. Oczywiście jest cała gama zależności mieszkaniowych, ale i te można prędzej czy później rozwiązać.
Znacznie gorzej jest z więziami psychicznymi, często bardzo trudno je zerwać, ale też często właśnie decyzje o rozstaniu podejmujemy, bo ta bardzo znacząca więź, już od dawna zanikła, czujemy emocjonalną pustkę… a z partnerem pozostajemy z obowiązku, dla dobra dzieci i z wielu innych, usprawiedliwiających brak naszego działania, powodów. Niestety, bywa też często, że pomimo iż od dawna mieszkamy sami, nie widujemy partnera, ma on trwałe miejsce w naszych myślach, marzeniach, wracają obsesyjne wspomnienia. To dowód na to, jak trudno tą więź zerwać.
Najtrudniej jednak jest zakończyć więź emocjonalną, sex, bliskość fizyczna bardzo mocno scala związek. Dlatego właśnie, zdrada tak bardzo boli.
Istotną informacją powinno dla nas być to, jak odbieramy zbliżenia seksualne. Jeśli przestały one sprawiać nam przyjemność i robimy wszystko, aby nie doszło do zbliżenia – to oznacza to prawdziwy koniec związku. I nawet jeśli mieszkamy pod jednym dachem, emocjonalnie jesteśmy bardzo daleko od siebie.
Jak sobie poradzić z negatywnymi odczuciami, takimi jak lęk, smutek, gniew, zaniżonym poczuciem własnej wartości, samotnością?
Przede wszystkim musimy je rozpoznać i uświadomić sobie, że są one naturalnymi reakcjami naszego organizmu na przeżywanie straty, a tym właśnie jest zakończenie bliskiej relacji z partnerem. Nie możemy uciekać od tych uczuć, ani nie możemy im zaprzeczać.
Jeśli partner skutecznie oddzielił nas od znajomych, od świata i ludzi, zacznijmy powoli budować, swoja małą zżyta społeczność, wyjdźmy do ludzi. Znajomi, bliscy, przyjaciele potrafią być ogromnym wsparciem w trudnych chwilach, a taką jest bez wątpienia odejście od partnera. Jeśli nie znajdziemy wsparcia w rodzinie, szukajmy go poza nią. Czyż nie jest to cudowne móc w każdej chwili, o każdej porze dnia i nocy zadzwonić do przyjaciela, który nas pocieszy, wesprze czy choćby wysłucha. Jego sympatia i zrozumienie jest źródłem wielkiej siły, bo jak mówi Mulford: sympatia to siła.
Generalnie, nigdy, ale to przenigdy, choćby nasz partner był ideałem, nie rezygnujmy ze swoich pasji, przyjaciół, realizujmy się zawodowo, dbajmy o własny rozwój osobisty.
Jest rzeczą zrozumiałą, że odczuwamy gniew czy złość. Pojawienie się tych uczuć świadczy o tym, że ciągle liczymy na zmianę czy poprawę partnera, że związek jeszcze całkiem nie umarł. Złościmy się, bo w związku jest nierównowaga, niesprawiedliwość, bo nasze potrzeby są ignorowane i niezaspokajane. Kiedy już stracimy wszelką nadzieję na polepszenie relacji i zaakceptujemy sytuację, te uczucia miną bezpowrotnie.
Samotność ma ścisły związek z brakiem zaspokojenia podstawowej potrzeby przynależności, z nudą, smutkiem, niespełnieniem. Jedynym ratunkiem jest wyjście do ludzi, nawiązanie z nimi pozytywnych relacji, żeby ustrzec się przed depresją, która w konsekwencji prowadzi do alienacji i negatywnych uczuć: cynizmu, drażliwości, poczucia bezsilności itp. Pokochajmy siebie takimi jakimi jesteśmy, zaakceptujmy siebie. I nie bójmy się wyjść naprzeciw ludziom czy kolejnej miłości…
I tu ponownie radzę, nie oddalajmy się od ludzi, towarzystwa, nie skupiajmy się jedynie i wyłącznie na partnerze, nie ograniczajmy swojego świata jedynie do niego.

Poczucie własnej wartości często uzależniamy od tego co mówią czy myślą o nas inni ludzie, nasz partner. Pamiętajmy jednak, że są to ich subiektywne oceny. Każdy człowiek ma inne potrzeby, inne wartości, inne zasady, a te niekoniecznie muszą być takie same jak nasze. Jeśli mamy problem z szacunkiem do siebie samych, popracujmy nad naszym charakterem, ale nie po to, żeby zmienić się dla innych, lecz dla siebie, dla swojego lepszego samopoczucia. Nie krytykujmy siebie, wspierajmy na każdym kroku, dajmy sobie prawo do błędów i omyłek.
 Nie obwiniajmy siebie za wszystko, ale też nie spychajmy winy na innych. Starajmy się być obiektywni, ale pełni miłości dla siebie. Bądźmy dla siebie wyrozumiali.
A jeśli nie potrafimy sobie poradzić, skorzystajmy z pomocy psychologa czy terapeuty.
Budujące jest to, że prędzej czy później wszelkie te negatywne uczucia miną, pozostawimy je za sobą, zapomnimy o nich, pozostawimy też za sobą nierokujący, fatalny czy wyniszczający nas związek.
Chciałabym zwrócić uwagę, że poza wymienionymi negatywnymi uczuciami pojawia się cała gama uczuć pozytywnych i na nich powinniśmy się skupić: czujemy się z siebie dumne, że w końcu podjęłyśmy właściwa decyzję, że stawiłyśmy czoła trudnej sytuacji, i jak mówi Wojciech Kruczyński: odzyskujemy szacunek i zaufanie do siebie, zaufanie do swoich wyborów.
„Aby być szczęśliwym, potrzebujesz ogniska domowego. Bez niego jesteś zagubiony w labiryncie życia. W domu znajdujesz spokój, gdy jesteś zmęczony. W domu znajdujesz zrozumienie, gdy cię przygniata zmartwienie. W domu znajdujesz ciepło i przywiązanie, gdy życie stanie się twarde i bezwzględne. Przy ognisku domowym spoczywa ciche, zadziwiające szczęście, którego nigdzie nie znajdziesz.”
Te piękne słowa Phila Bosmansa uświadamiają nam jak wielkie znaczenie dla naszego życia ma szczęśliwy, pełen miłości dom. A dom, to też partner, który ma ogromny wpływ na nasze samopoczucie, na odbieranie przez nas otaczającej rzeczywistości….
A naszym obowiązkiem wobec nas samych jest zrobić wszystko, abyśmy byli szczęśliwy, żeby nasz dom był pełen miłości, żeby był bezpieczny. Naszym obowiązkiem jest troszczyć się o siebie, walczyć o swoje szczęście, o szczęśliwy dom. A to niestety, często oznacza rozstanie z nieodpowiednim partnerem, na przeżywanie negatywnych odczuć… przez krótki moment, w skali całego naszego życia.
Ten artykuł jest napisany z myślą o osobach, których związki nie są oparte na współ-uzależnieniu.  Te wymagają większej uwagi, a już na pewno ogromnego wsparcia bliskich i często długotrwałej terapii.
Ale to temat na zupełnie inny artykuł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...